Bikemaraton Wrocław
Niedziela, 25 kwietnia 2010
· Komentarze(3)
Kategoria Maraton
Mój pierwszy raz...dzisiaj dodam opis:) Właśnie siedzę na delegacji w Radomiu, całkiem spoko miasto.
No więc od początku:)
Cel: Ukończyć i w miarę możliwości nie być ostatnim.
Miejsce: Wrocław...eee pewnie jakiś pikuś, toż to nie Zakopane;)
Czas: O 25.04.2010 6:00 wyjazd z Zabrza ale tak na prawdę już od dwóch dni żyję tylko maratonem.
Ekipa: Danusia jako wsparcie duchowe, cielesne(zrobiła taką bułę, że moc była...no i banan:)) i merytoryczne;)
Dojechaliśmy jakoś około 8 rano, trochę ludzi już było ale po rejestracji na koszulkę się jeszcze załapałem. Z początku czajenie się, rozglądanie i ogólne oswajanie się z sytuacją. Niektórzy wcinają jakieś makarony, batony itp...hmm najedzą się to później w las będą musieli iść a ja ich wtedy myknę;) Kolejna obserwacja - po co tak zapier... na rozgrzewce?? Zmęczą się a ja ich wtedy... myknę;) Przejechałem na lajcie jakieś 12km na rozgrzewkę, pomieszałem biegami i robiłem dobrą minę. Chyba bardzo wyluzowany nie byłem bo tętno około 100. Zrezygnowałem z torebki podsiodłowej i wszystko wpakowałem w kieszenie koszulki(miałem dętkę, skuwacz, kilka ogniw i chusteczki). Chciałem się ustawić na końcu 1 sektora ale już był pełny to wstawiłem się zaraz przy wejściu. Okazało się, że za mną jest jeszcze drugie tyle osób co w sektorze więc mój plan nie wypalił;)Pewnie jacyś piknikowi rowerzyści. 11:00 a startu nie ma, ostatni się jeszcze rejestrują, start przeniesiony na 11:15. 10, 9, 8, 7...START!!!
Tętno w chwili wpinania SPD 120bpm. Naciskam start na pulsometrze i ogień do przodu.
Pierwsze km cisnę jak wszyscy ale wyprzedzam a rzadko jestem wyprzedzany. Dobrze jest...ale jak dalej będziemy walić 35km/h po tych dziurach to mi chyba ramiona z barków wyskoczą a jaj...zgubię;) Okazało się, że ciśniemy tak dalej, i ogólnie to prędkość na liczniku około 30km/h to norma. Tak szybko w takim terenie to ja nigdy nie jechałem. Nawet nie wiedziałem, że potrafię.
Na pierwszym bufecie łapię co dają i dwa razy łykam wody, resztę leję na rozgrzaną główkę bo bidon pełny. Nie ma sensu się zatrzymywać, niby 60zł poszło na start ale ile bym musiał zjeść żeby się zwróciło?! Cisnę dalej, trochę pod wiatr ale mocy nie tracę jakoś bardzo.
Drugi bufet to miejsce gdzie wyprzedzam "pikników" i pomykam dalej. Z bidonu łykam sobie systematycznie i zjadam pół batona otrzymanego z koszulką.
Po drodze są jakieś wzniesienia ale żeby coś o nich powiedzieć musiałbym spojrzeć na profil trasy. Dwa razy podprowadzałem rower, raz na piaskowych wydmach na początku i raz na podjeździe jak mi łańcuch przeskoczył. Wydaje się, że na podjazdach daję radę, wyprzedzam tam kilka osób. Tracę trochę na zjazdach bo ze sztywnym widelcem nie potrafię się "puścić" na maxa. Wyprzedają mnie...sporo osób mnie wyprzedza. M3, M4 itp. Szkoda bo jadę równym tempem.
Na trzecim bufecie łapię izotonik. Trochę dlatego, że się bałem a w głowie myśli huczą: "może jak nie zjem to padnę", "nie jest tak źle, musi się coś na końcu spierd...", "pewnie jestem ostatni i dlatego tak dobrze się czuję".
Staję na pedałach, łykam końcowe wzniesienie i "lecę" do mety. Na końcu mijam końcówkę trasy Mini i jeszcze kilku z Mega. Wyjazd z lasu, stoję na pedałach a na blacie ponad 40km/h - chciałem dobrze wyglądać na zdjęciu za metą i prawie się wyp...wkomponowałem w widownię. Na mecie zrobili zakręt który wyhamował cały mój końcowy wysiłek. Koniec, mijam linię mety. Wcinam banana, szukam Danusi itp, itd.
Wyniki: 90/222 w M2 i 225/784 w open. Cel osiągnięty choć pozostaje pewien niedosyt.
Wnioski:
1. Połknąłem bakcyla i będzie mnie można jeszcze spotkać na trasie maratonów. Tylko zdecydowanie muszę popracować nad kondycją, siła, techniką...wszystkim:) I zjeść makaron przed startem:)
2. Sam rower nie jedzie ale brak amortyzatora z przodu bardzo utrudnia maratońską jazdę. Może jest jakaś kategoria dla ludzi z twardym zawieszeniem?
3. Dobrze naciskać start na pulsometrze bo jakoś za słabo mi wyszło i nie wiem jak było z moją pompką;) Zerkałem kilka razy to było około 175.
Poszukam jakichś zdjęć to dokleję.
No więc od początku:)
Cel: Ukończyć i w miarę możliwości nie być ostatnim.
Miejsce: Wrocław...eee pewnie jakiś pikuś, toż to nie Zakopane;)
Czas: O 25.04.2010 6:00 wyjazd z Zabrza ale tak na prawdę już od dwóch dni żyję tylko maratonem.
Ekipa: Danusia jako wsparcie duchowe, cielesne(zrobiła taką bułę, że moc była...no i banan:)) i merytoryczne;)
Dojechaliśmy jakoś około 8 rano, trochę ludzi już było ale po rejestracji na koszulkę się jeszcze załapałem. Z początku czajenie się, rozglądanie i ogólne oswajanie się z sytuacją. Niektórzy wcinają jakieś makarony, batony itp...hmm najedzą się to później w las będą musieli iść a ja ich wtedy myknę;) Kolejna obserwacja - po co tak zapier... na rozgrzewce?? Zmęczą się a ja ich wtedy... myknę;) Przejechałem na lajcie jakieś 12km na rozgrzewkę, pomieszałem biegami i robiłem dobrą minę. Chyba bardzo wyluzowany nie byłem bo tętno około 100. Zrezygnowałem z torebki podsiodłowej i wszystko wpakowałem w kieszenie koszulki(miałem dętkę, skuwacz, kilka ogniw i chusteczki). Chciałem się ustawić na końcu 1 sektora ale już był pełny to wstawiłem się zaraz przy wejściu. Okazało się, że za mną jest jeszcze drugie tyle osób co w sektorze więc mój plan nie wypalił;)Pewnie jacyś piknikowi rowerzyści. 11:00 a startu nie ma, ostatni się jeszcze rejestrują, start przeniesiony na 11:15. 10, 9, 8, 7...START!!!
Tętno w chwili wpinania SPD 120bpm. Naciskam start na pulsometrze i ogień do przodu.
Pierwsze km cisnę jak wszyscy ale wyprzedzam a rzadko jestem wyprzedzany. Dobrze jest...ale jak dalej będziemy walić 35km/h po tych dziurach to mi chyba ramiona z barków wyskoczą a jaj...zgubię;) Okazało się, że ciśniemy tak dalej, i ogólnie to prędkość na liczniku około 30km/h to norma. Tak szybko w takim terenie to ja nigdy nie jechałem. Nawet nie wiedziałem, że potrafię.
Na pierwszym bufecie łapię co dają i dwa razy łykam wody, resztę leję na rozgrzaną główkę bo bidon pełny. Nie ma sensu się zatrzymywać, niby 60zł poszło na start ale ile bym musiał zjeść żeby się zwróciło?! Cisnę dalej, trochę pod wiatr ale mocy nie tracę jakoś bardzo.
Drugi bufet to miejsce gdzie wyprzedzam "pikników" i pomykam dalej. Z bidonu łykam sobie systematycznie i zjadam pół batona otrzymanego z koszulką.
Po drodze są jakieś wzniesienia ale żeby coś o nich powiedzieć musiałbym spojrzeć na profil trasy. Dwa razy podprowadzałem rower, raz na piaskowych wydmach na początku i raz na podjeździe jak mi łańcuch przeskoczył. Wydaje się, że na podjazdach daję radę, wyprzedzam tam kilka osób. Tracę trochę na zjazdach bo ze sztywnym widelcem nie potrafię się "puścić" na maxa. Wyprzedają mnie...sporo osób mnie wyprzedza. M3, M4 itp. Szkoda bo jadę równym tempem.
Na trzecim bufecie łapię izotonik. Trochę dlatego, że się bałem a w głowie myśli huczą: "może jak nie zjem to padnę", "nie jest tak źle, musi się coś na końcu spierd...", "pewnie jestem ostatni i dlatego tak dobrze się czuję".
Staję na pedałach, łykam końcowe wzniesienie i "lecę" do mety. Na końcu mijam końcówkę trasy Mini i jeszcze kilku z Mega. Wyjazd z lasu, stoję na pedałach a na blacie ponad 40km/h - chciałem dobrze wyglądać na zdjęciu za metą i prawie się wyp...wkomponowałem w widownię. Na mecie zrobili zakręt który wyhamował cały mój końcowy wysiłek. Koniec, mijam linię mety. Wcinam banana, szukam Danusi itp, itd.
Wyniki: 90/222 w M2 i 225/784 w open. Cel osiągnięty choć pozostaje pewien niedosyt.
Wnioski:
1. Połknąłem bakcyla i będzie mnie można jeszcze spotkać na trasie maratonów. Tylko zdecydowanie muszę popracować nad kondycją, siła, techniką...wszystkim:) I zjeść makaron przed startem:)
2. Sam rower nie jedzie ale brak amortyzatora z przodu bardzo utrudnia maratońską jazdę. Może jest jakaś kategoria dla ludzi z twardym zawieszeniem?
3. Dobrze naciskać start na pulsometrze bo jakoś za słabo mi wyszło i nie wiem jak było z moją pompką;) Zerkałem kilka razy to było około 175.
Poszukam jakichś zdjęć to dokleję.